Krzysztof Gałaj

 

Narodziny
słonia

 

Nie odwróciła się.
– Pani Barbaro!
Tym razem nie miała wyjścia. Obróciła głowę i zobaczyła taksówkarza, a właściwie brzozę biegnącą na dwóch nędznych konarach i jej czarną przetłuszczoną koronę.
– O co chodzi? – spytała ostro.
Taksówkarz podbiegł i włożył jej telefon w dłoń.
– Trzeba było sobie go wziąć. Straszy mnie pan tylko.
Baśka wyrwała telefon i odeszła, zostawiając taksówkarza z trudem łapiącego powietrze. Uszła kilkanaście metrów, gdy ją dogonił.
– Proszę się ode mnie odczepić! – powiedziała, gdy złapał ją za bark. Zaczęła biec, a on za nią. Słyszała, jak dyszy.
– Czekaj, no! – krzyknął taksówkarz.
Chwycił ją jeszcze raz za bark. Wyrwała się i jeszcze bardziej przyspieszyła. Ale nagle, nie słysząc już łopocących dżinsów za sobą, stanęła. Powoli odwróciła się. Taksówkarz opierał się o własne kolana. Widząc ją, uniósł tułów i rozłożył ręce, jakby chciał objąć świat.
– Czego pan chce? – krzyknęła Baśka.
– Pogadać!
– Po co?!
– Nie wiem – chłopak rozejrzał się – a po co się gada?
Baśka nie odpowiedziała, tylko wróciła do chłopaka.
– Skąd pan zna moje imię?
– Z aplikacji.
– Dziwny pan jest.
– Kacper mam na imię. To też było w aplikacji. – Uśmiechnął się, odsłaniając pieńki zębów. Uśmiech także miał upiorny, ale była w nim jakaś dobroduszność. – Nie mam zamiaru pani zgwałcić, po prostu zauważyłem, że jest pani niespokojna. Nie musimy gadać, możemy się po prostu przejść. Mogę też wrócić do samochodu. Takie to proste.

To jest tylko fragment opowiadania. Pełną wersję przeczytasz w numerze dostępnym woblink.com